Ghost Rider
Patrycjusz
Dołączył: 20 Sty 2008
Posty: 712
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Mroki
|
Wysłany: Pon 15:59, 21 Kwi 2008 Temat postu: Powrót Petunii |
|
Niebetowane i denne. Kontynualcja "Zemsty.."
Naiwnością byłoby sądzić, że istnieją wydarzenia, które przechodzą bez echa. Dobrze znany nam pułkownik szybko przekonał się, że efekt motyla istnieje i, jak na razie, ma się dobrze. Ponadto najwyraźniej nie stosował się jedynie do owadów, ale też do kwiatków parapetowych, a żeby zauważyć jego działanie, zdecydowanie nie trzeba było się fatygować na drugi koniec świata. Właściwie nie trzeba było nawet zmieniać miejsca pobytu, jedynie odczekać trochę czasu.
Porucznik Hawkeye była naprawdę zdumiona. Co prawda żyła ze świadomością, że gdyby ktoś przyznał jej przełożonemu jakiś order za lenistwo – a było to wielce prawdopodobne – jemu nawet nie chciałoby się pójść go odebrać. Naprawdę, mogła zrozumieć każdy, nawet najbardziej szalony pomysł na wymiganie się od raportów.
Ale nie to.
- Śliczny wzorek, sir – Havoc wydawał się niezwykle zainteresowany feralną petunią, a dokładnie doniczką, w której tkwiła. Niestety, ku przerażeniu Roya, wydawał się niezwykle zainteresowany dość głośno.
Riza westchnęła. Gdyby Mustang podszedł do niej i oświadczył, że nie mógł zająć się papierami, ponieważ był zajęty uprawianiem dzikiego, namiętnego seksu z Edwardem na swoim służbowym biurku, prawdopodobnie mogłaby to zaakceptować. Ale malowanie doniczek? Na RÓŻOWO?
W dodatku doniczkowe pieski wykazywały iście nieroyowe poczucie proporcji i perspektywy. Hawkeye nie wierzyła w nagłe objawienia talentu i natchnienia, chociaż musiała przyznać, że jeśli u jej przełożonego kiedykolwiek miałoby się objawić jego powołanie, sposób na zakończenie wszystkich wojen i powód, dla którego kanapki zawsze spadają posmarowaną stroną na ziemię, to na pewno stałoby się to w najgorszym z możliwych momentów.
Sam pułkownik, obwarowując się sprzętem biurowym w daremnej próbie ochrony przed podnieconym Maesem, który koniecznie chciał wymusić na nim namalowanie portretu jego córki, przysiągł sobie, że jeśli petunia kiedykolwiek jeszcze się do niego odezwie, bardzo tego pożałuje.
Miał rację. Bardzo tego pożałował.
***
Cisza była wyjątkowo irytująca. Wskazywała ona nie na błogą nieobecność demonicznego kwiatka, lecz zaznaczała istnienie niepożądanego obiektu. Była upiornym milczeniem świdrującym umysł lepiej niż jakiekolwiek słowa, niemal namacalną siłą spychającą myśli z ich elektrycznych autostrad, ciągłym brzęczeniem na granicy świadomości…
Roy wieszał jemiołę. Rzecz jasna, była to służbowa jemioła i, jak sobie ciągle powtarzał, wiesza ją tylko dlatego, że nie ma nic innego do roboty. Leżące na biurku papiery były, oczywiście, jedynie prywatnymi notatkami, chociaż każdy przypadkowy obserwator odparłby raczej, że, sądząc po objętości, są to ze trzy epopeje.
Roy żałował, że jest sam. Jemioła wyglądała tak cudownie i idealnie kiczowato, że aż człowiek zaczynał tęsknić za dniami, kiedy uznałby zieloną roślinkę za przejaw romantyzmu.
- O kim myślisz? – zapytał cichy, kojący głosik.
I Roy zaczął żałować, że nie jest sam. Zachwiał się na krześle i popatrzył w stronę, w którą od pół roku spoglądał co najmniej dwa razy dziennie, dręczony dziwnym uczuciem, że petunia odezwie się po raz kolejny. Musiała się odezwać. Musiała, ponieważ dłużej nie zniósłby tego znaczącego milczenia i świadomości, że jest obserwowany przez roślinę.
Ale mimo to nie poczuł się lepiej.
- Możesz mi wytłumaczyć, co właściwie jest takiego podniecającego w szybkiej wymianie płynów ustrojowych pod roślinnym pasożytem koloru pleśni? – spytała petunia. Zachowywała się tak, jakby rozmawiali zaledwie wczoraj i jakby nie było w tym nic dziwnego.
A mógł wyrzucić tą przeklętą sadzonkę w cholerę. Nie, cofnij: mógłby, gdyby ludzie, z którymi pracował i którzy wydawali mu się całkiem normalni, nie zamienili się nagle w Ligę Obrońców Uciśnionych Kwiatków Parapetowych z Nadzwyczajnym Jeanem Havoc’iem na czele. Niech szlag trafi ekologów!
- Pasożyt?
Zdecydowanie nie był to najbardziej elokwentny tekst w życiu pułkownika. Jednak lepszy od „eee”, a to już był spory sukces.
- Ano. Nigdy was nie zrozumiem. Jakoś za bardzo nie zauważyłem, abyście tutaj pałali do siebie jakąś wielką miłością cielesną, rzecz jasna, z pewnymi wyjątkami, a mimo to wieszasz jemiołę. Wytłumaczysz mi, o co w tym chodzi?
Roy podszedł do parapetu. Jak zwykle, petunia wyglądała całkowicie niewinnie. Zbyt niewinnie. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że wszyscy są winni, a zwłaszcza ci, którzy nie są.
- To podejrzane – kontynuowała roślina.
- Niby co?
- ONA.
Wisząca pod sufitem gałązka była zielona i wyglądała jak jemioła. Nie mówiła. Żadna z jej części nie była różowo-fioletowa i najwyraźniej w ogóle nie była zainteresowana filozoficznymi rozważaniami…
Kurczę, co z nią nie tak?!
- Halo, psze pana! Mógłbyś się trochę odsunąć? Jaki kretyn wymyślił, aby robić parapety cztery stopy nad ziemią? Ciągle widzę rzeczy, których widzieć nie powinienem! A poza tym, nie lubię niebieskiego!
Nie no, ta roślina poczyniła zdecydowane postępy. Najwyraźniej zaliczyła kolejny stopień wtajemniczenia w jakiejś mrocznej organizacji pozarządowej, specjalizującej się w doprowadzaniu ludzi do szału. O ile wcześniej nie skłoniła swojego egzaminatora do samobójstwa…
- Jesteś cholernie mało rozmowny. Nie to, co ten milutki dzieciak, co tu często wpada.
Jakaś część mózgu Roya zaczęła nagle wrzeszczeć na pozostałe. Próbował dopasować wyrażenie „milutki dzieciak” do jakiegokolwiek znanego mu osobnika. Bezskutecznie.
Nagle zrozumiał, o kim mówi petunia. I nie było to miłe. Usiadł na krześle. Tak, tak jest lepiej. Łyk kawy. Dobrze, świetnie sobie dajesz radę. Rozluźnij się. I zadaj te pytanie.
- Ughm. Eee…
No dobrze, zaczynamy od początku. Powoli.
- Czychodzicioedwarda?
Petunia wydała z siebie odgłos będący czymś pomiędzy demonicznym chichotem a zadowolonym cmokaniem.
- Edward? Taaa, chyba tak miał na imię. Uroczy chłopiec. Kreatywny. Zastraszany przez pewnego potwora bez uczuć. Biedne maleństwo…
- Wiesz, pchły też są małe. Co nie zmienia faktu, że również są upierdliwe.
- Naprawdę? Widać, że trafiłem na znawcę. Przynajmniej teraz już wiem, skąd pochodzi zwrot „zapchlony pies”.
Petunia – jeden. Mustang – zero.
- Ale wróćmy do naszego rozkosznego przyjaciela – jakimś cudem petunii udało się zasugerować, że gdyby ktoś zechciał umieścić na papierze ich dialog, słowo „rozkosznego” pojawiłoby się pogrubione, podkreślone dwoma kreskami i do tego w bezpośrednim sąsiedztwie słowa „sic!” ujętego w nawias.
Gdyby pułkownik był kilka lat starszy, z całą pewnością zszedłby na zawał. Gdyby był kilka lat młodszy, prawdopodobnie z miejsca zacząłby sprawiać wrażenie, że udało mu się zapalić własną twarz od środka. Niestety, nie dane mu było zaznać krótkiej i bezbolesnej śmierci, więc jedyne, co mu pozostało, to patrzenie się z niewyraźną miną na upiorny kwiatek.
„Ta petunia to ZŁO”, pomyślał. Przed oczami stanęły mu przeróżne sadystyczne sposoby pozbycia się swojego utrapienia. „Giń, demonie, giń!”.
- No, nie mów, że tego nie zauważyłeś… Przecież trzymasz jego zdjęcie w portfelu. Nie mówiąc już o tym, że od jakiegoś czasu dość dokładnie sprawdzasz, czy sobie przypadkiem nie pobrudził spodni… No, wiesz, te wszystkie ukradkowe spojrzenia i teraz ta jemioła… To jakoś układa się w logiczny ciąg, prawda?
„Giń. Giń, giń, giń, giń!”
- Masz chorą wyobraźnie – odparł po prostu pułkownik, starając się bardzo, aby jego głos wręcz promieniował beztroską. „A ja ostatnio jestem przemęczony, więc mogą mi się zdarzać pewne… odchyły. Albo kawa. Właśnie – kawa. Po kawie ludzie robią dziwne rzeczy. Do cholery, jestem dorosły, nie muszę się nikomu tłumaczyć!”.
- Chora wyobraźnia, tak? Kto tu ma chorą wyobraźnie… A tak nawiasem, Mustang – masz gościa. Lokum przy oknie ma jednak swoje zalety. O ile patrzy się w odpowiednią stronę. Nie mógł wybrać lepszego momentu, nie? Pogadamy sobie w trójkę, omówimy drażliwe kwestie…
W mózgu pułkownika zaczęła wyć syrena przeciwpożarowa.
- Jeśli się odezwiesz, zamorduję cię. Nie wiem jak, ale przyrzekam, że to zrobię!
- Czemu? Powinieneś mi dać medal. Nawet nie wiesz, jak trudno było zrozumieć wasze porąbane rytuały godowe. A Edward na pewno chciałby wiedzieć, jak ważną rolę odgrywa jego siedzenie w twoim życiu prywatnym… Macie na to chyba takie śmieszne słowa… pedofilia, akrotomofilia? Mówi ci to coś?
- Zamknij się.
Petunia zachichotała cicho.
- Szukuję się szampańska impreza, co nie?
Roy – nadal zero. Petunia – bilion siedemset milionów dwieście dwadzieścia trzy.
Giń, Mustang, giń…
Post został pochwalony 0 razy
|
|