Technoszatan
Różowa czacha
Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 256
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 20:39, 23 Kwi 2008 Temat postu: Krótka historyjka... |
|
... O herbatce ze śmiercią.
Autorka: Nerve Technoszatan Anak Hermenegilda Maria Zuzanna C., która ma imię jeszcze dłuższe… I prawdopodobnie dłuższe od wacka Chuck’a Norris’a.
Był taki, czas, że pewna miła pani z kosą chodziła po ziemi w ludzkiej postaci. Było to daaawno, dawno temu...
- Ej, a właściwie, dlaczego „śmierć” jest płci żeńskiej?!
Nie przerywaj mi… Na czym to ja skończyłam? Ach, tak. Dawno temu, prawdopodobnie w średniowieczu. Wtedy też rozegrała się bitwa, między nią, a demonami, którzy byli jej niewolnikami. Tego dnia, za sprawą Samiela Blackfeathera, potępione dusze zerwały swe kajdany…
- Dramatyzujesz.
Em… Tak… Kajdany… I na skrzydłach wolności, rozpierzchły się po całym świecie zewnętrznym. Kosiara była baarrrdzo zła, więc postanowiła się odegrać na znienawidzonym słudze…
- I tak powstałem ja.
NIE PRZERYWAJ MI, dojdę do ciebie. Tak, postanowiła się odegrać… Ale nie wiedziała jeszcze jak!
Lata mijały, demony zaczęły płodzić dzieci, a ich dzieci zaczęły płodzić własne dzieci… Samiel Blackfeather dorobił się w swoim czasie dość pokaźnej gromadki. Ale żaden jego potomek nie miał nawet ułamka siły ojca. Dopóki…
- Ha! Ja!... Aua, nie biiij!
Dopóki demon nie spotkał na swojej drodze smoczycy. Miał z nią bliźniaków, ale tylko jeden z nich odziedziczył umiejętności zarówno po ojcu, jak i po matce.
- To ja!
Milcz. Ów mały bliźniak, miał w sobie wieeelki potencjał. Więc zła i podstępna Kosiara postanowiła go przeciągnąć na swoją stronę w dość brutalny sposób. I tak oto, Michael Walter Blackfeather został wielkim kosiarzem. Dość jednak o przeszłości, przejdźmy do teraźniejszości…
Czarnowłosy młodzieniec przepychał się przez tłum. Był wysoki jak brzoza i chudy jak trzos. Niegdyś przystojną twarz, zdobiły trzy blizny. Jedna, krzyżująca się z drugą nad nosem. Trzecia, przecinająca lewe oko. Właśnie to oko, było podobno ślepe. Jednak każdy, który znał młodziana od dawna wiedział, że to ściema. Widoczne, prawe oko było jasno-niebieskie. Była to jedyna rzecz, jaką czarnowłosy w sobie lubił.
Charakterystyczny był jego ubiór. Mianowicie, miał na sobie glany; czarne, wytarte dżinsy z pozdzieranymi u dołu nogawkami; starą, skórzaną kurtkę i zielony szalik. Tym dodatkiem, zasłaniał tatuaż na szyi, przedstawiający łańcuchy i kłódkę. To też był sekret, o którym mało osób wiedziało. Chłopak wstydził się tego znaku.
Teraz w tłumie, czuł się błogo niezauważany. Nikt go nie wytykał palcem, szepcząc sprośne słowa. Nikt nie wytrzeszczał gał na jego blizny… A tym bardziej, nikt nie dostawał paniki na widok KOSY. Broń ta była dość… Niespotykana. I dość łatwo było nią zrobić krzywdę. Co nie zmieniało faktu, że została ta kosa zrobiona ze smakiem. Trzon nie był byle jaki, lecz zrobiony z lakierowanego drewna, wzmocnionego od wewnątrz stalowym prętem. Samo ostrze, było też ciekawe. Wykonane zostało z nieznanego ludziom metalu, wydzielającego z siebie niebieski blask.
W tłumie, nikt nie wiedział, że ociera się o Śmierć.
A dokąd oni wszyscy biegli?
Jak to, dokąd? Oczywiście, że tam, gdzie dzieje się coś ciekawego. Na przykład, ktoś… umiera. W efektowny sposób.
Człowiek-chodząca pochodnia! Ideaaalnie!
Młody kosiarz, szybko przepchnął się przez tłum. Motłoch go nie zauważał, zahipnotyzowany widokiem płonącego mężczyzny. Ofiara darła się w niebogłosy, idąc przed siebie.
Czarnowłosy podbiegł do niego, wyciągnął kosę zza paska na plecach i zatopił w ostrze w ów żywej pochodni. Przekręcił je trzy razy i wyciągnął. Mężczyzna padł na ziemię. Śmierć w postaci niebieskookiego dziewiętnastolatka wydarła z niego duszę i zdeponowała ją w jednym z breloczków przy kosie.
Tłum dalej go nie zauważał, patrząc się na martwego człowieka. Młodzian odszedł przed siebie, wycierając ostrze kosy o kurtkę.
- Właśnie w tym miejscu nadeszła godzina i ze świata zeszła gadzina. – Mruknął.
Kilka dni później…
- Sprawdzian? – Jęknął czarnowłosy, opierając się o ścianę. – Na śmierć, zapomniałem!
W szkole mówili na niego BH, ale tak naprawdę miał na imię Michael Blackfeather. Przyjaciele wołali na niego po prostu „Bee”, co mu się nawet podobało. Lubił zdrobnienia.
- Oj, Bee! – Jęknął wysoki albinos, stojący obok BH. – Chyba się zastrzelę, jeżeli znowu zostaniesz w tej samej klasie!
Albinos był najlepszym przyjacielem kosiarza. Miał na imię Brion Inferion i miał długie, białe włosy, które upinał w ciasny warkocz. Brion, czy też Bri był lekkoduchem, ale uczył się dobrze… W przeciwieństwie do jego czarnowłosego kolegi.
BH już raz „kiblował” w liceum. W pierwszej klasie. Na początku, traktował to jako koszmar, ale kiedy poznał Briona… Wszystko się zmieniło. Wkrótce poszerzyli duet, na trio, gdyż do ich grona doszła dziewczyna. Vanessa Walls, znana jako Anake. Poszła do liceum rok wcześniej i… Cóż… Była straszną kujonką.
- Nie będę kiblował. – Przysiągł BH. Spojrzał nerwowo na zegarek i nagle coś mu się przypomniało.
- Ach! Umówiłem się z Aną na herbatę! – Krzyknął, przerażony. – Zabije mnie, jeśli się spóźnię!
- Gdzie ty masz głowę, Blackfeather?! – Ryknęła dziewczyna, wyłaniając się zza rogu. Na oko, miała jakieś 170 cm wzrostu i była trochę płaska. I z przodu i z tyłu. Nadrabiała to jednak dość ładną twarzą.
BH głośno jęknął.
”No… To już po mnie!”.
Ana jednak złagodniała i uśmiechnęła się.
- Hehe… Jak zwykle płochliwy. Masz jeszcze pięć minut, ale wolałam po ciebie przyjść. – Spojrzała mu prosto w oczy. Ona, miała jadowicie zielone tęczówki.
- Ro… zu… miem. – Wydukał czarnowłosy. Po chwili rozpromienił się. Był w Anie beznadziejnie zakochany. Zrobiłby dla niej wszystko.
- To co, dziubek? Wolisz odczekać te pięć minut, czy idziemy?
Pokój BH był schludnie wysprzątany… No, za wyjątkiem biurka, które było zawalone papierami.
- Wiesz Anaś?... Muszę ci coś powiedzieć. – Mruknął BH, mieszając łyżeczką w swoim kubku.
Dziewczyna odrzuciła brązową grzywkę z twarzy, by lepiej widzieć swojego chłopaka.
- Mów. – Powiedziała, łapiąc za kubek.
Młodzian westchnął, upijając łyk herbaty. Była słodka i ciepła. Lubił taką.
- Tylko musisz mi przysiąc, że mi uwierzysz. Nie mogę się z tym dłużej ukrywać.
- Po prostu mów. – Burknęła, poirytowana Ana.
BH wypił duszkiem ulubiony płyn, odetchnął i zaczął mówić.
- Jestem Zagładą. Śmiercią. Kosiarzem, czy też Ponurym Żniwiarzem. Zwij mnie jak chcesz. – Zaczął monotonnie. – Odbieram ludziom dusze i prowadzę je do Piekła. Czy też, Otchłani. Ludzie to różnie nazywają.
- Pierdzielisz. – Powiedziała dobitnie dziewczyna.
Młodzian spojrzał się na nią dziwnie.
- Miałaś mi uwierzyć! A z resztą… Mogę ci pokazać. – Warknął. Wyciągnął zza szafy kosę.
Wykonał swoją bronią dziwną akrobację, która zakończyła się powstaniem wyrwy w rzeczywistości. Była ona malutka, ale BH ją skutecznie powiększył, łapiąc za jej brzeg i ciągnąc do dołu.
Ana oniemiała. Wstała z krzesła, nie wierząc, w to, co widzi.
- I co?! – Zapytał BH, z desperacją w głosie.
- Nie… Nie! – Krzyknęła dziewczyna. – Ja chyba… chyba śnię.
Nastała dziwna cisza. Trwała ona wiele minut, dopóki kosiarz nie zaczął się śmiać. Był to śmiech człowieka obłąkanego.
- Nie, skarbie, nie śpisz. – Wychrypiał. Lewe oko miał otwarte. Było ono niemal zupełnie czarne, nie licząc żółtej tęczówki. – I już nigdy nie będzie ci dane zasnąć…
- Bee?!... – Pisnęła dziewczyna, cofając się kilka kroków do tyłu. BH sięgnął po kosę, by zadać cios.
Cały akademik wypełnił makabryczny wrzask.
Boże… Co ja uczyniłem?!
Kiedy Brion wpadł do pokoju, Śmierci już w nim nie było. Na ścianach widniały krwawe ślady rąk… A najwięcej krwi, było w kącie, w którym siedziała Ana. Była martwa. Jej ciało zostało zupełnie zmasakrowane. Albinos ledwie ją rozpoznał.
W ciągu kilku następnych dni, miała miejsce fala tajemniczych morderstw. Ofiarami były nastoletnie dziewczęta, należące do tego samego akademika, co Vanessa Walls. Sprawcą był Michael Blackfeather. Przyznał się do winy i został skazany na śmierć.
Podczas egzekucji, miało miejsce dziwne zdarzenie. Nie ważne, ile trucizny wstrzyknięto do organizmu mordercy… Ten wciąż żył.
Ojciec skazańca powiedział, że jego syna należy spalić żywcem, a prochy wyrzucić do morza. Tak też uczyniono.
Nie wielu jednak wie, że Michael Blackfeather… Czy też BH, wciąż żyje i wciąż zabija ludzi. Skazaną na śmierć osobą okazał się Theo Blackfeather, brat-bliźniak mordercy.
***
Blargh, to miało być dłuższe, ładniejsze, ciekawsze i bardziej rozbudowane. Ale stwierdziłam, że krótka historyjka ma być krótką historyjką i wyszło takie badziewie... Cóż, czekam na krytykę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|